KLUB500 - Łódź | Stowarzyszenie Właścicieli Prezesów i Dyrektorów Firm
KLUB500 - <!--Łódź | Stowarzyszenie Właścicieli Prezesów i Dyrektorów Firm-->
KLUB500 - <!--Łódź | Stowarzyszenie Właścicieli Prezesów i Dyrektorów Firm-->

NASZ KLUB JEST JAK OGNISKO cd.

Wywiad z Sylwestrem Szymalakiem cd.

ORGANIKA, powrót do Łodzi

Okazało się, że Otmuchów też nie był Panu pisany...
W 1991 roku moja starsza córka, która miała wtedy trzy latka, zachorowała na bardzo poważną i rzadką chorobę – zespół nerczycowy. I musiała być leczona w Matce Polce. I przez pół roku prowadziliśmy życie na dwa domy. Jadąc na święta Bożego Narodzenia z Wrocławia do Łodzi (a jechałem pociągiem,  nie samochodem, bo była wielka śnieżyca) znalazłem w gazecie ogłoszenie, że ŁÓDZKIE ZAKADY CHEMICZNE ORGANIKA ogłaszają konkurs na dyrektora naczelnego. Na przekór rodzinie, a zwłaszcza wbrew ówczesnej żonie, złożyłem dokumenty. Potem chciałem się wycofać, ale honor i ambicja nie bardzo mi na to pozwalały. Było czternastu kandydatów a mimo to ja ten konkurs wygrałem.
I tym sposobem wrócił Pan do Łodzi?
Tak.21 marca 1991 roku, w pierwszy dzień wiosny, wróciłem do Łodzi i rozpocząłem pracę w Przedsiębiorstwie Państwowym ORGANIKA. Czyli jestem tutaj już strasznie długo, bo 26 lat.
I znów muszę tu nawiązać do mojego liberalizmu. Byłem wtedy zadowolony, bo  od lipca 1991 roku mieliśmy rządy, można powiedzieć – liberalne jako, że  Unia Demokratyczna i Kongres Liberalno-Demokratyczny były u sterów.
Premierem był Jan Krzysztof Bielecki.
A Janusz Lewandowski był ministrem przekształceń własnościowych. I wtedy powstał Skarb Państwa i powstała tendencja, by przedsiębiorstwa  państwowe przekształcać w spółki akcyjne, w spółki Skarbu Państwa. W związku z tym potrzebni byli członkowie Rad Nadzorczych i zaczęto organizować kursy dla członków Rad Nadzorczych jednoosobowych spółek Skarbu Państwa.
W 1992 roku przedsiębiorstwo było w dość dobrej kondycji finansowej (choć wcześniej źle zarządzane), a ja jestem człowiekiem, który chce zarządzać, a nie być prowadzonym na sznurku przez organizacje związkowe. Stwierdziłem więc jednoznacznie, że albo ja tę firmę sprywatyzuję i będzie kapitałowo zarządzana  albo mnie stąd związki zawodowe i  Rada Pracownicza wyrzucą,... i już. Pojechałem na takie szkolenie w Ryni pod Warszawą,  które kończyło się państwowym egzaminem. I tam byli tacy  ludzie  jak Radziwiłł, Bukowski, Lewandowski (był w komisji egzaminacyjnej). To się od nich uczyłem, w jaki sposób prywatyzować firmę. Wtedy modne były prywatyzacje pracownicze, czyli powstawała spółka, gdzie akcjonariuszami byli pracownicy - celem przejęcia spółki państwowej. I ta spółka pracownicza brała w leasing przedsiębiorstwo państwowe. Spłacała to z zysków, które wypracowywała po przejęciu.
Muszę powiedzieć, że na tym szkoleniu panowie dobrze mnie wyedukowali, bo to zaskutkowało tym, że w sumie do października 1992 roku udało mi się przekonać załogę do prywatyzacji i zrobiliśmy memorandum (wojewodą był wówczas Waldemar Bohdanowicz). W  grudniu została zawiązana spółka akcyjna Zakłady Chemiczne ORGANKA S.A. i w styczniu minister Lewandowski podpisał rozporządzenie o likwidacji przedsiębiorstwa państwowego celem prywatyzacji. Byłem wtedy likwidatorem (z dopiskiem na pieczątce – „celem prywatyzacji”). Od 1 kwietnia 1993 roku udało się przejąć firmę.
A potem przyszedł czas wielkiej pracy nad tym, by zmienić firmę. To było bardzo trudne, bo ludzie byli przyzwyczajeni do pewnych zdobyczy socjalizmu, które dawały im spokój, brak ryzyka... może się w socjalizmie mniej zarabiało, ale życie było spokojne, w domu było ciepło, chleb zawsze  był i kartofle... i trochę mięsa. Więc przekonać do zmian było ciężko. Ale udało mi się zgromadzić fajnych ludzi wokół siebie, stworzyliśmy zespół i dzięki temu bardzo szybko powstała kolejna firma – ORGANIKA CAR z pierwszą umową private label, czyli na produkcję marek własnych. To była moja strategia – żeby się rozwijać w kierunku motoryzacji. Na Teofilowie mieliśmy mały zakładzik i nadzieję, że Shell zainwestuje w nas, bo był zainteresowany współpracą przy rozwijaniu zakładu produkującego chemię motoryzacyjną. Dodanie CAR przy nazwie ORGANIKI to był nasz ukłon w stronę Shella. Ale niestety, po roku Shell wycofał się z tego, bo zmienił strategię działania i oparł się na wydobyciu i przetwórstwie ropy i odszedł od produkcji chemii, zwłaszcza przy współpracy z małymi zakładami. Z tym, że my do tej pory obsługujemy Shella w Europie Środkowo-Wschodniej, robimy dla nich wszystkie produkty chemii motoryzacyjnej, ale nigdy kapitałowo do ORGANIKI Shell nie wszedł.
Teraz się rozbudowujemy na Teofilowie, bo z obecnej lokalizacji, przy ul. Ciasnej, musimy się wynosić. To jest prawie centrum miasta, rzut beretem do placu Niepodległości i nas tu, po prostu,  nie lubią.

Ze względu na to, że to jest firma chemiczna?
Tak. Wszyscy dopatrują się tego, że jak chemia, to i skażenie środowiska, zagrożenie bezpieczeństwa... A ja wszystkim pokazuję zdjęcia, na których widać, że mamy tu w samym środku terenu staw (przeciwpożarowy), w którym pływają ryby. Jadalne! Nasi pracownicy, wędkarze, przychodzą z wędkami, łowią i jedzą.  Pływają tam też kaczki, które przylatują wiosną, mają w sitowiu swoje gniazda i małe żółte kaczuszki sobie latem pływają. Gdyby teren był skażony, nie byłoby tu życia.
No, ale tutaj już i tak nikt nie pozwoli się nam rozwijać. Na Teofilowie mamy teren w Strefie Ekonomicznej. Do końca tego roku planujemy przenieść stąd  większość produkcji chemicznej, natomiast do końca przyszłego roku już zakończymy całość inwestycji. Ten teren pójdzie pod młotek i prawdopodobnie powstaną tu jakieś inwestycje typu – domy mieszkalne.
Na Teofilowie będą działały nasze „trzy nogi”. Pierwsza to – chemia motoryzacyjna, druga – chemia przemysłowa, trzecia – chemia gospodarcza. No i przygotowujemy też „czwartą nogę” czyli tzw. body care (teraz już raczej – personal care), czyli kosmetykę. Ale nie tę upiększającą, lecz pielęgnacyjną, czyli to są mydła w płynie do rąk, żele pod prysznic, szampon do włosów.
Czyli cienie do powiek zostawiamy DELII...?
Tak, zostawiamy DELII. Z rodziną Szmichów bardzo się szanujemy i współpracujemy, więc kosmetyka kolorowa – absolutnie nie. Ja myję włosy, DELIA je farbuje.

Stowarzyszenie Klub 500-Łódź

Jak to się zaczęło?
To już prawie 25 lat... W czasach, gdy rządziło SLD było takie pismo, które nazywało się – „Życie Gospodarcze”. Naczelny tego pisma[2] ogłosił listę pięciuset największych firm w Polsce. I ta lista powstała na łamach tego tygodnika. Następnie  naczelny zorganizował w Warszawie konferencję, na którą zaprosił wszystkich prezesów i dyrektorów tych firm. ORGANIKA na tej liście się znalazła wraz z innymi łódzkimi firmami (m.in. POLMOS, POLLENA EVA, WÓLCZANKA, PRÓCHNIK – było tych firm łódzkich ponad dwadzieścia) i uczestniczyłem w tej dwudniowej konferencji. Naczelny „ŻG” wpadł na pomysł, żeby na tej kanwie utworzyć Klub 500 w Warszawie, zrzeszający firmy z tego rankingu. I taki klub powstał.
A ja jak zwykle – jak na studiach, gdzie zrobiono mnie starostą roku, tak i tutaj zostałem wypchnięty przez łódzkie firmy do zarządu tego warszawskiego Klubu 500. Potem zostałem członkiem Rady Programowej „Życia Gospodarczego”.
Kiedy wróciliśmy do Łodzi, spotkaliśmy się i padł pomysł (nawet nie pamiętam, kto go rzucił), by zrobić taki klub u nas.  Był wtedy Klub Kapitału Łódzkiego, który ówcześni biznesmeni łódzcy założyli (m.in. Pawelec, Kropidłowski, Baranowski...)  i głównie w SPATIFIE urzędowali. Ale  nie było takiego stowarzyszenia bardziej formalnego. Stwierdziliśmy, że ok. – zróbmy coś takiego. I tak powstało Stowarzyszenie Klub 500 – Łódź.
Ogłosiliśmy konkurs na logo w Liceum Plastycznym. Wygrała jedna z uczennic i to logo przyjęliśmy. Napisaliśmy statut, zarejestrowaliśmy Stowarzyszenie i zaczęliśmy szukać siedziby. Wspomniany Klub Kapitału Łódzkiego wynajmował w Pałacu Poznańskiego dwa pomieszczenia na parterze. Porozmawiałem więc z ówczesnym dyrektorem Klubu – Bolesławem Kikiem, zaufanym Andrzeja Pawelca i z dyrektorem Muzeum Historii Miasta Łodzi w pałacu Poznańskiego, Ryszardem Czubaczyńskim i oni się zgodzili, byśmy te pomieszczenia przejęli. I to była nasza pierwsza siedziba. Później stamtąd wyrugował nas Reymont, ponieważ Czubaczyński wpadł na pomysł, żeby zrobić tam salę Reymontowską. Trafiliśmy do kolejnego wspaniałego pomieszczenia. Naszym członkiem był wówczas i jest dotychczas – PKO bp. Ówczesny dyrektor I Oddziału zaprosił nas do przepięknego budynku przy alei Kościuszki. Udostępniał nam swój równie przepiękny gabinet, w którym mogliśmy urzędować jako zarząd, a w sali kominkowej mieliśmy spotkania.  Kto  nie był, niech żałuje... Tam urzędowaliśmy aż do czasu prywatyzacji banku. PKO bp wszedł na giełdę i w związku z tym wzrosłyby opłaty za czynsz a na to nie mogliśmy sobie pozwolić, bo nie mamy żadnych dochodów, utrzymujemy się ze składek, więc każdy grosz ma dla nas znaczenie. Ale przygarnęła nas bardzo dobra instytucja, czyli Politechnika Łódzka, gdzie urzędujemy do dzisiaj. Mamy siedzibę w Budynku Wydziału Organizacji i Zarzadzania przy Piotrkowskiej.
Niektórzy pytają: Czy Klub 500 ma pięciuset członków?
Nie, nie mamy i nigdy  nie mieliśmy. Kiedyś moją ambicją było, żeby przekroczyć setkę. Byliśmy bardzo blisko, a teraz  mamy około osiemdziesięciu firm. Kilkanaście takich, które są z nami od samego początku, a inne wymieniają się w sposób płynny. Jedni przychodzą, inni odchodzą, są z nami dłużej, krócej...
Co sprawia, że Klub ciągle, niezmiennie trwa, a nawet rozwija się?
Opracowaliśmy takie „trzy nogi”, że przywołam znowu to porównanie. Pierwsza  noga to jest współpraca między firmami – członkami klubu, czyli networking. Podczas spotkań zapraszamy ciekawych ludzi, prelegentów, którzy  mogą coś ciekawego nam powiedzieć. Ostatnio na przykład wysłuchaliśmy wykładu z dziedziny pożarnictwa i ubezpieczeń. Bardzo fajne, super wystąpienie[3].
Gościliśmy też na naszych spotkaniach prezesa NBP – Marka Belkę, wielu ministrów, prezesów banków i innych ludzi ciekawych i kompetentnych. Gościliśmy też władze miasta i władze województwa. Pani prezydent Hanna Zdanowska  kilka razy była u nas. I pan marszałek Witold Stępień. I Jola Chełmińska jako wojewoda, która obecnie jest naszym członkiem honorowym.
„Druga noga” to współpraca z uczelniami. Bardzo mocno włączamy się w życie uczelni, uczestniczymy w Radach Programowych i na Uniwersytecie Łódzkim na Wydziale Zarządzania i na Politechnice na OiZ. Robimy słynną już Certyfikację  Menedżerów, gdzie  wspólnie z naukowcami tworzymy Kapitułę Certyfikacji. Certyfikację  tę organizujemy co roku.
Przyznajemy też nagrody na najlepsze prace magisterskie na Wydziale Organizacji i Zarządzania PŁ i Wydziale Zarządzania UŁ. Nagrodą jest 1000 euro. A to całkiem nieźle dla  młodego człowieka, kiedy dostanie taką nagrodę. Więc i studenci i promotorzy się o to starają. Wręczmy te nagrody podczas uroczystego posiedzenia senatu, student-laureat i promotor są wymieniani z nazwiska, honorowani... Dla nas to jest również ważne i wiąże się z korzyścią, bo nie ukrywamy, że łowimy talenty i potem zatrudniamy je u siebie w firmach.
„Trzecia noga” to współpraca z administracją. Bierzemy więc udział w różnych gremiach, które mają wpływ na regulacje prawne w ramach województwa, w ramach miasta. Na przykład jesteśmy w Kapitule Nagrody Gospodarczej Wojewody Łódzkiego. Jestem członkiem tej kapituły. Andrzej Moszura, nasz członek, były prezes Philipsa jest jej przewodniczącym.
Urząd Marszałkowski i Urząd Miasta Łodzi a także Prezydent Łodzi mają sporo pól, dla których doradztwo biznesu jest ważne. Jesteśmy zatem członkami Rady Gospodarczej Województwa Łódzkiego przy Urzędzie Marszałkowskim, tam ja jestem przewodniczącym Rady.

Jesteśmy w komitecie monitorującym przyznawanie wniosków unijnych. Uczestniczymy w pracach wielu organów, zaprasza nas do współpracy i pani prezydent, i marszałek... a my służymy doradztwem. Bo my sferę biznesu znamy od strony realnej, życiowej, pragmatycznej.
Reasumując – żyjemy w symbiozie i z uczelniami, i z samorządem i ze sobą.
Czy na mapie Łodzi biznesowej są podobne organizacje jak Stowarzyszenie Klub 500-Łódź?
Jest Łódzka Izba Przemysłowo-Handlowa, ale ona ma zupełnie inne cele. Ona zrzesza  bardzo dużo drobnych przedsiębiorców, kilkuset. Oni mają misję gospodarczą polegającą na organizacji szkoleń, konferencji.
Jest Loża Łódzka BCC (Business Centre Club), ale tutaj to my jesteśmy więksi, bo loża łódzka zrzesza chyba kilkunastu członków. I działa w ramach organizacji ogólnopolskiej.
Ale my się nie ścigamy, my współpracujemy. Każdy ma trochę inne podejście do swojej roli.
Z pewnością nasza rozmowa dotrze pod biznesowe strzechy i możemy się spodziewać, że ktoś zechce dołączyć do Klubu. Ale nie wie, jak to zrobić. Podpowiedzmy mu zatem...
Od początku przyjęliśmy zasadę, że nie chcemy za wszelką cenę rosnąć, bo bardziej cenimy sobie jakość niż ilość. W związku z tym, żeby wstąpić do Klubu konieczna jest firma wprowadzająca (oczywiście, należąca do Klubu), która udzieli rekomendacji.  A formalnie rzecz biorąc, to  wystarczy wejść na naszą stronę www.klub500-lodz.pl (co polecam, bo jest bardzo ciekawa), wydrukować sobie nieskomplikowany formularz, podpisać i przyjść na spotkanie. A Klub jest jak ognisko – można przyjść, ogrzać się, upiec sobie kiełbaskę i zjeść ją w dobrym towarzystwie (to taka moja metafora).

[2]Jan Główczyk
[3]„Czynniki wpływające na akceptowalność ryzyka przez zakłady ubezpieczeń” - wykład wygłoszony przez Bogdana Gradeckiego z WARTY.

powrót
Zostań członkiem Certyfikacja Menedżerów więcej


Nagroda Klubu 500

Nagroda KLUBU 500-ŁÓDŹ jest wyróżnieniem dla autora najlepszej pracy magisterskiej w danym roku akademickim, dotyczącej zagadnień biznesowych, napisanej na Wydziale Organizacji i Zarządzania Politechniki Łódzkiej oraz Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego.

Certyfikacja menedżerów

Celem głównym procesu Certyfikacji Menedżerów jest troska o rozwój gospodarczy regionu łódzkiego poprzez doskonalenie kadr menedżerskich, które są najważniejszym czynnikiem sukcesu gospodarczego.